lifestyle

Ubijanie herbaty – moje spotkanie z dawną sztuką

Czy filiżanka herbaty może stać się dziełem sztuki? Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z tradycją „ubijania herbaty” w Chinach, zrozumiałam, że odpowiedź brzmi: tak. Ta metoda, znana jako dian cha, narodziła się w czasach dynastii Song i była czymś więcej niż sposobem parzenia – była rytuałem piękna, harmonii i uważności.

Miałam ogromną przyjemność poznać tę ceremonię pod okiem mistrzów herbaty. To doświadczenie zrobiło na mnie ogromne wrażenie i do dziś chętnie do niego wracam – także na zdjęciach i krótkim filmie, które wtedy powstały.

 

Herbata w epoce Song

W czasach dynastii Song herbata stała się symbolem stylu życia. To nie był tylko napój – to była część sztuki, razem z malarstwem, kaligrafią i układaniem kwiatów. Największym jej admiratorem był cesarz Huizong, uważany za jednego z najbardziej wyrafinowanych władców epoki. Nie tylko pił herbatę, ale i pisał o niej traktaty. W swoim dziele Da Guan Cha Lun opisał szczegółowo metodę Qi Tang Dian Cha Fa, czyli „siedmiu dolewek wody”. To właśnie dzięki nim na powierzchni napoju pojawiała się idealna, śnieżnobiała piana, porównywana do rozkwitającego kwiatu.

Podstawą tej ceremonii były tzw. tuan cha – małe „ciasteczka herbaciane”, przygotowywane z liści sprasowanych w odpowiednich formach. Przed użyciem kruszono je, mielono na proszek i przesiewano, aby miał lekką, równą konsystencję. Dopiero wtedy trafiał do rozgrzanej miseczki. Tam, przy pomocy bambusowej trzepaczki (cha xian), proszek łączono z gorącą wodą, a kolejne dolewki i rytmiczne ruchy nadgarstka sprawiały, że na powierzchni rodziła się gęsta, aksamitna piana – zwana „śnieżystym kremem” (xue mo ru hua).

Delikatna biała chmura unosząca się nad czarką, miękka i aksamitna – a wszystko to osiągnięte jedynie ruchem dłoni i bambusową trzepaczką. Właśnie ta piana była miarą kunsztu gospodarza i powodem do dumy w tamtej epoce.

Moja pierwsza próba

Podczas zajęć z chińskimi mistrzami miałam okazję spróbować tej dawnej techniki w praktyce. Pamiętam moje pierwsze ruchy – niezgrabne, zbyt szybkie, jakby ręka nie potrafiła jeszcze znaleźć odpowiedniego rytmu. Z czasem jednak pojawiła się harmonia: ruchy stały się płynne, trzepaczka zaczęła sunąć równomiernie po powierzchni, a na naparze rodziła się delikatna, puszysta piana.

To jak małe misterium w zwykłej czarce. W pewnym momencie znika całe otoczenie i zostaje tylko herbata i spokojny oddech. To uczucie porównałabym do medytacji, w której liczy się tu i teraz.

 

Od starożytności do dziś

Choć tradycja dian cha zanikła w Chinach, jej echo odnajdujemy w Japonii, w ceremonii matcha. Dawne zwyczaje mogą nas inspirować również dziś – szczególnie w świecie, w którym wszystko dzieje się zbyt szybko. Ubijanie herbaty pozwala zwolnić, wziąć oddech i skupić się na prostych gestach.

Chwila dla siebie

Dziś, kiedy sięgam po herbatę – nawet tę codzienną – często wracam myślami do tamtego doświadczenia w Chinach. Wystarczy na chwilę się zatrzymać, poczuć aromat, spojrzeć na barwę naparu i pozwolić sobie na moment ciszy. Nagle zwykła filiżanka staje się małą ceremonią, a prosty gest zamienia się w chwilę uważności. To właśnie herbata nauczyła mnie, że prawdziwe piękno kryje się w najprostszych rzeczach i w tych drobnych momentach, które na co dzień łatwo przeoczyć.


Powrót do bloga